Witajcie w Bellmont, gdzie rządzą czarne gangi oraz irlandzka mafia (zależy od dzielnicy) i gdzie mieszka Finley. Jego dziadek nie ma obu nóg, ojciec pracuje na nocną zmianę, a matka zginęła w okolicznościach, o których nikt nie chce mówić. Finley też nie chce mówić – odzywa się tylko wtedy, gdy musi. Woli grać w koszykówkę. Jedyną osobą, która rozumie Finleya, jest jego dziewczyna Erin. Oboje co wieczór spotykają się na dachu jego domu, patrzą w gwiazdy i marzą o tym, aby wydostać się z piekła, jakim jest Bellmont. Pewnego dnia trener Finleya prosi go o dziwną przysługę…
Na boisku wszyscy faulują, oddają rzuty zbyt często i nie pozwalają grze dobrze się rozkręcić. Erin i ja zawsze gramy w tej samej drużynie, żebyśmy mogli doskonalić to, nad czym muszą pracować prawdziwi zawodnicy, czyli pomoc w obronie i zagrywki ofensywne.
Większość grających to dorośli, którzy codziennie, zamiast iść do pracy, grają w kosza, ale Erin i ja zwykle wszystkich ogrywamy. Faceci tego nie znoszą, głównie dlatego, że ja jestem małomównym dziwakiem, a Erin dziewczyną.
Jakieś siedem przecznic od naszych domów przy boiskach miejskich kręcą się handlarze narkotyków i starsi mężczyźni, którzy piją z butelek w papierowych torbach. Na betonie wokół boiska leżą rozrzucone fiolki po cracku i zużyte strzykawki. Nie jest to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi, ale jesteśmy pod ochroną Roda, starszego brata Erin.
Rod jest przed trzydziestką, gra na perkusji w celtyckiej grupie punkrockowej w stylu The Pogues i jeśli plotki są prawdziwe, sam też trochę sprzedaje, tylko nie na ulicach. W każdym razie liczy się to, że ma reputację najbardziej nieprzewidywalnego i brutalnego Irlandczyka, który kiedykolwiek mieszkał w Bellmont. Ludzie z sąsiedztwa boją się go, całkiem słusznie.
Gdy byliśmy w pierwszej klasie liceum, pewien starszy chłopak, Don Little, przyczepił się do Erin. Chodził za nią po szkole i rzucał pod jej adresem nieprzyzwoite teksty. Nie mam nawet zamiaru ich powtarzać, tak były przerażająco prymitywne. Kiedy tylko słyszałem, jak Don Little mówi do Erin coś obleśnego, spinałem mięśnie, a ręce same zwijały mi się w pięści, ale oczywiście nie umiałem wykrztusić z siebie słowa.
Don Little skończył dziewiętnaście lat, był w ostatniej klasie i miał za sobą odsiadkę w poprawczaku za handel kokainą, a Erin była ledwie czternastoletnią dziewczynką.
Pewnego dnia szliśmy wraz z Erin do domu i Don Little poszedł za nami. Kiedy byliśmy już wystarczająco daleko od szkoły, złapał Erin za tyłek i powiedział coś naprawdę sprośnego.
Jakby mnie tam w ogóle nie było albo przynajmniej jakbym nie miał znaczenia. Byłem tak wściekły, że chciałem coś powiedzieć, ale jedyne, co wyszło z moich ust, to:
– Hejjjaaa!
Don Little zaczął się śmiać.
– Czemu nie rzucisz tego głąba i nie weźmiesz sobie prawdziwego faceta?
Wtedy się na niego rzuciłem. Zanim jednak zdążyłem mu przyłożyć, zadał mi cios w szczękę.
BUUUUUM!
PLASK!
GWIAZDY!
Pamiętam, że nogi pofrunęły mi w powietrze, a nad głową zobaczyłem chmury i wtedy zgasło światło.
Kiedy wróciła mi przytomność, Erin gładziła mnie po policzku, mówiąc:
– Obudź się! No, Finley, obudź się!
Z nosa ciekła jej krew. O mój kark rozbijały się ciepłe, gęste krople.
– Co się stało? – zapytałem.
– Skopałam Donowi tyłek.
– Co?
– Przywaliłam mu pięścią w twarz po tym, jak cię uderzył. Strasznie się wkurzyłam!
– Twój nos…
– Trafił mnie, zanim uciekł.
– Nic ci nie jest?
– A tobie?
– Chyba nic.
– To mnie też.
Pomogła mi wstać i odprowadziła mnie do domu. Poprosiłem ją, by nie mówiła nikomu o tym, że obroniła mnie przed Donem Little’em, na co ona zaczęła się śmiać.
– Nie jesteś dumny z tego, że twoja dziewczyna potrafi komuś nieźle dowalić? – zapytała.
W odpowiedzi zwymiotowałem na chodnik i od razu przestało mi się kręcić w głowie.
Później tego samego wieczoru odwiedził mnie brat Erin, Rod.
Nie widziałem go od dłuższego czasu, bo nie mieszkał już z państwem Quinn.
Trenował podnoszenie ciężarów i wyglądał jak zawodowy kulturysta. Ubrany był w czarną koszulkę w trupie czaszki i czarne dżinsy podwinięte tak, by odsłaniały białe sznurówki jego czarnych martensów. Miał ogoloną głowę, a na rękach mnóstwo celtyckich tatuaży.
– Dobry wieczór, panie McManus. Czy mogę porozmawiać z pana synem na osobności? – zapytał Rod.
– Dlaczego na osobności? – odpowiedział tata. – Jesteśmy rodziną.
– Chyba pan wie dlaczego – odparł Rod.
Tata i Rod patrzyli się na siebie przez kilka sekund, aż w końcu Rod powiedział:
– Dobrze się wyrażam o panu i pana rodzinie, ale ludzie nie zapominają.
Tata zrobił się biały jak ściana i na widok jego siwych skroni, które nagle stają się błyszczące od potu, naszły mnie mdłości.
– Nie chcemy kłopotów – powiedział tata.
– Wobec tego proszę nas zostawić na parę minut. Pana syn to dobry dzieciak. Wszyscy to wiemy. Chcemy tylko pomóc.
Zaskoczyło mnie, że ojciec wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
Rod zapytał mnie o to, co zaszło, więc opowiedziałem mu wszystko, co zdołałem zapamiętać.
Złapał mnie za tył głowy i ostrożnie przybliżył moje czoło do swojego, tak że nasze brwi się stykały. Jego rzęsy muskały moje za każdym razem, gdy mrugał. Jego oddech pachniał alkoholem, był ostry jak brzytwa.
– Jutro już nikt w tej dzielnicy więcej nie tknie cię palcem. Gwarantuję ci to.
Następnego ranka znaleziono Dona Little’a nieprzytomnego niedaleko boiska do kosza. Całe jego ciało było spuchnięte i posiniaczone.
Ktoś ściął jego warkoczyki i ogolił mu głowę.
Słyszałem, że wokół szyi miał napis „BIJĘ DZIEWCZYNY”.
Gliny badały sprawę, ale ani Don Little, ani nikt inny nie pisnął nawet słowem o tym, czego wszyscy się domyślali.
Większość tutejszych nie donosi na policję.
Niedługo potem Don Little rzucił szkołę i wyjechał z miasta, i od tego czasu nikt nie spróbował zaczepiać ani Erin, ani mnie.
Dlatego możemy grać w streetballa na miejskim boisku, nie martwiąc się, że będą nas niepokoić typki, które się tam kręcą. Wiemy, że gdyby nie Rod, traktowano by nas inaczej, i na tę myśl trochę mi smutno.